Zapraszamy do cieni Świata Mroku.
N-nie damy rady, fale za duże. M-może załadujmy s-skrzynie na wóz i skoczmy d-do przystani r-rybackiej. Jak się uda to znajdziemy jaki kuter do wy-wynajęcia razem ze sternikiem. S-słyszałem o jakichś kubańczykach...rozumiesz stary? Jo podrapał się po głowie. Wy-wycieczkowcem na statue tego nie zawieziemy.
Offline
Obserwator
-Ta, to chyba będzie najsensowniejszy kurwa pomysł zamiast stać tutaj i kwitnąć...
Murzyn załadował paczki z powrotem do auta. Znów, po raz kolejny. A potem z miną głębokiego wkurwienia wlazł do wozu, na fotel kierowcy jak zwykle. Odpalił auto. Trzeba pojechać do tej pierdolonej przystani rybackiej. Jak tam nikogo nie znajdą, to Jack się porządnie wkurwi. Oj tak.
-Chce mieć to kurwa mać z głowy, i tak się niepotrzebnie przeciąga. Może nawet dorwiemy jakiegoś kubańczyka...
Offline
Wpakował się do auta wystawiając łokieć na zewnątrz. - W ma-magazynie leżał jakiś t-trup. Pe-pewnie też wyczułeś tą krew. Chy-chyba go zadźgali. O-obawiam się że zrobił to ten fiut co nam groził k-klamką Jo wyjrzał przez okno. -Pojebana a-akcja
Offline
Obserwator
-Ta, wyczułem. Pewno to był ten ziomek z którym mieliśmy się spotkać, a ten chuj go zajebał i chciał nas wkręcić... Nie z nami te numery, do kurwy nędzy.
Offline
Joseph kiwnął głową i zadowolony z kumatego wspólnika cieszył się nocną przejażdżką. Milczał bo i o czym mu było rozmawiać. Chciałby zapytać o to jak Jack przelazł przez siatkę, ale wolał się nie angażować.
Offline
Obserwator
Jack zatrzymał się nieopodal baru. Trzeba się streszczać, skoro zamykają. Wysiadł z auta zostawiając na razie paczki, i ruszył pędem do baru. Chciwy rybak, to jest to czego mu teraz trzeba. Stanął w drzwiach i z uśmiechem na twarzy przejechał wzrokiem po mordkach w barze.
-Dobry wieczór panowie! Już zamykacie? A szkoda, szkoda... Pewno już nikt nie będzie robił kursów żadnych, hm? Późna pora, ale zapłata byłaby odpowiednia. Krótko, zwięźle i na temat. Nie ma co owijać w bawełnę z rybakami czy innymi marynarzami.
Offline
Jo zastanawiał się przez chwilę ile sobie zażyczą za przewóz ładunku o nieznanej zawartości i pochodzeniu. Usługi szmuglerskie nie są pewnie tanie, ale nie znał się na tym, ponieważ niczego przemycał.
Offline
Obserwator
-No, no... Mały kursik. W dwie strony. Jack uniósł kącik ust widząc że znalazł się jakiś 'ochotnik'. Ściszył nieco głos i zaczał się wycofywać w stronę samochodu, pokazując przy okazji gestem rybakowi żeby szedł za nim.
-Potrzebuje się z kolegą i pewną przesyłką dostać do Statuy Wolności, a potem tutaj z powrotem. Da się zrobić, ziom? Eee, znaczy marynarzu! Pomyślał chwile. Nie miał przy sobie za dużo pieniędzy. Zresztą, nigdy ich dużo nie miał. Ale założył że ewentualny wydatek zwróci mu się z nawiązką.
-Dwie stówy po dopłynięciu do statuty, i drugie dwie jak wrócimy. Razem cztery stówy zielonych. Zależy nam na czasie. Da się załatwić, hm?
Offline
Obserwator
-No, nie zajmie dużo miejsca, ziom. Prosta robota.
Jack postawił na chwilę przesyłki na ziemi. Musiał przecież zamknąć samochód żeby nikt go nie zajebał.
-Dobra, prowadź to tego swojego kutra i płyniemy w pizdu. Murzyn znów zaczął się siłować z paczkami, co by przenieść je na kuter rybaka. Był zadowolony, znalazł jakiegoś frajera i nawet nie zadaje za wielu pytań. Dobrze w chuj.
Offline
Joseph Jablonsky
Jack Johnson
Doki - Staten Island
Ruszyli ze skrzyniami na kuter. Mężczyzna nie zadawał żadnych pytań co tam jest. Mieli szczęście, albo pecha?
- Odpływamy? - zapytał marynarz, kiedy skrzynie były na statku. - Do pani Wolności?
Coś im jeszcze brakowało, ale co?
Offline