Zapraszamy do cieni Świata Mroku.
Obserwator
Jack przeklął pod nosem gdy po raz kolejny tej nocy musiał przeładować paczki z swojego auta... Tym razem na kuter. Oby to był ostatni raz dziś. Oby. Stanął sobie przy skrzyniach i skinął do "Kapitana" z uśmieszkiem.
-Ta, płyniem w pizdu. Do Pani Wolności.
Offline
Joseph Jablonsky
Jack Johnson
Rzeka - Staten Island
Popłynęli. Coś im brakowało, ale co? Nie istotne? Może.
Theme.
Płynęli, aż natrafili na inny kuter. Był cały poniszczony. Rdza go dotykała, tutaj pęknięcia. Na statku stały trzy osoby, wszystkie ubrane w żółte przeciwdeszczowe płaszcze z kapturami. Nie widzieli ich twarzy, ale chyba na nich spoglądali.
- Mieliście się z kimś spotkać? - zapytał rybak. Byli dobre kilkanaście metrów od statku.
Offline
-M-mieliśmy, ale nasze in-instrukcje stały się nie-aku-aklu aktualne Odpowiedział Joseph i jak natchniony spojrzał w niebo, drapiąc się przy tym po podbródku. "Kurwa, trup znał te wszystkie hasła i szczegóły. Mam nadzieje, że Jack ma jakieś moce dzięki którym odgadnie o co biega."
Pomyślał w końcu chłopak, w żółtym ortalionowym dresie.
Offline
Obserwator
-Ta, ta.
Odpowiedział na odczepnego murzyński wampir. Jack skrzywił się znacznie spoglądając na mijany złomo-kuter. Jego Sire mówił coś o białym jachcie... Ale tego gówna na pewno nie można nazwać jachtem. A gdy przeniósł wzrok na trzy sylwetki, schował tylko jedną dłoń do kieszeni na bluzie. Myślał. Ni to jacht, ni to statua... "A jebać ich".
-Daleko jeszcze, ziom? Wypalił w końcu do "kapitana" odwracając w końcu głowę od mijanego kutra.
Offline
Obserwator
Jack uśmiechnął się na widok jachtu. To znaczyło że dobrze idzie... Chyba. A przynajmniej tak mu się wydawało. Mógł w sumie spytać Julesa co to za tych jachtem, ale pies to trącał... Chyba. Murzyn spojrzał w stronę Jo.
-Chyba dobrze idzie...
Offline
Obserwator
Raperski wampir zmierzył jacht wzrokiem, zatrzymał na na dłużej wzrok na napisie "Floryda". Podszedł do "Kapitana" z lekkim uśmieszkiem.
-Dobra stary... Zatrzymasz się obok tego jachtu. Tak żeby dało się wleźć, a my pójdziemy coś sprawdzić. Nadążasz? To nie był do końca miły Jack, to był raczej Jack który nie lubił kiedy mu się odmawia. Tak, zdecydowanie ten.
Offline
Obserwator
Jack wyposażony w swoją ciemnoniebieską bluzę z kapturem i elegancką kieszenią (W której skądinąd, trzymał Uzi) zaczął wspinać się po drabinkach aby dostać się na jacht. Gdy już znalazł się na górze, zerknął w dół, na kuter i wydarł się do Kapitana i Josepha.
-Jo, ty może lepiej zostań i pilnuj skrzynki... Ja tutaj ogarnę sytuacje, ziom! Jak coś będzie chujowo szło, to zacznę się drzeć.
Offline
Joseph Jablonsky
Jack Johnson
Rzeka - Staten Island
Statek wyglądał na pusty. Mógł sprawdzić co mieli pod podkładem, ale tam było miejsce tylko na jakieś bagaże lub silnik. Wejście pod, gdzie były jakieś łóżka, znajdywało się za drzwiami. Tam też była kuchnia i pewno tam by przesiadywali ludzie.
Offline
Joseph wzruszył ramionami i spojrzał tylko za odchodzącym Jackiem. Usiadł na skrzynkach i zastygł w bezruchu. Przez chwilę miał ochotę popatrzeć na kapitana, ale powstrzymał się. Nigdy nie wiadomo co sobie pomyśli bestia.
Offline
Obserwator
Jack rozejrzał się niepewnie po statku. Nie było zbyt rozsądne iść samemu gdy chujwieco może się zdarzyć, no ale przecież był czarny. Nie widząc nikogo zaczął ostrożnie przeszukiwać jacht. Nie mógł być przecież opuszczony, kto normalny zostawia jacht w prawie że dobrym stanie na środku morza? No właśnie, nikt. Murzyn w swych poszukiwaniach nie omieszkał zajrzeć do miejsc takich jak sypialnie, kuchnia czy nawet ładownia. Po cichu i z dłonią w kieszeni.
-Ja pierdole... Wymamrotał podczas przeszukiwań. Chciał to wszystko mieć już za sobą, zamiast tego pojawiają się dalsze schody.
Offline
Joseph Jablonsky
Jack Johnson
Rzeka - Staten Island
Theme.
Gdy tylko otworzył drzwi, to dotknął pewien zapach. Zapach krwi. Widział, że w środku są ludzie. Martwi. Zostali przedziurawieni jakimiś włóczniami. Może rybackie narzędzie? Nie istotne. Istotne było, że ktoś nie tylko wbił je w ich głowy, ale też wybebeszył ich. Okropny widok. Gdyby Jack miał normalny żołądek, to pewno by coś zwrócił. Nikt nie żył.
Jak tylko się odwrócił, to zobaczył, że po jego prawej coś złapało za burtę. Jakieś macki. Ośmiornica? Nie. To coś właśnie wskoczyło na statek, a za nim kilka innych. Osobnicy w żółtych kapokach.
- R'luh. - odezwał się jeden z nich. Dziwny język, nawet fonetycznie byłoby trudno Jackowi go powtórzyć.
Offline