Zapraszamy do cieni Świata Mroku.
Joseph Jablonsky
Jack Johnson
Teatr Św. Jerzego - Staten Island
13 Września 2002, godzina 23:50
Pod Teatr zajechał czarny samochód. Z niego wysiadło dwóch wampirów. Joseph czuł, że Bestia się boi jednego, ale na drugiego z chęcią by się rzuciła. To samo czuł Jack do Stephena i Josepha. Po chwili Stephen podszedł do nich i razem sprawdzili bagażnik. Cztery drewniane paczki czekały.
- Dobrze... jedziecie razem do doków, panowie. - odpowiedział Stephen do Josepha i Jacka.
Offline
Obserwator
-Yo ziom. Rzucił murzyn z lekkim uśmieszkiem do Josepha. Cholera, dlaczego on się uśmiechnął? Nie, wcale go nie bawiło to że koleś się jąka. Wcale a wcale... No dobra, może troszkę. Odrobinkę.
-Do doków. To zbyt wiele nie mówi. Łódź jakaś? Jebiący magazyn z rybami...? Dać to komuś? Czy kurwa co? Murzyn upewnił się za bagażnik jest dobrze zamknięty, a potem podtoczył się w stronę miejsca dla kierowcy.
Offline
Podrapał się po łysinie. "Wygląda na luźnego koleżkę, który urwał się z Harlemu" Jo ruszył w kierunku samochodu. "Uważaj na niego, nie dość, że czarnuch to jeszcze wampir. Złodziej, złodziej krwi". Bestia dorzuciła swoje trzy grosze warcząc w kierunku Jacka.
Joseph raz jeszcze spojrzał na swego sire i wpakował się do wozu.
Offline
Joseph Jablonsky
Jack Johnson
Teatr Św. Jerzego - Staten Island
- Pojedziecie do doków w Staten Island. Adres Limbra 22. Magazyn numer 441 przez 2. Tam znajdziecie kolesia, który zabierze was na kuter i kutrem popłyniecie na spotkanie z pewną grupą ludzi. On zna szczegóły transakcji, więc nie musicie znać haseł żadnych.
Offline
Joseph rozparł się na siedzeniu pasażera i zaczął stukać palcami w schowek deski rozdzielczej. -J-jasne Steve, m-asz gdzieś zapisane t-te wszystkie numerki? zapytał ni z gruchy ni z pietruchy wbijając wzrok w jakąś blondynę w czerwonej wieczorowej sukience, najwyraźniej idącą na przedstawienie.
Offline
Obserwator
-Jasne, jasne. Nie ma sprawy, ziom. Kolejne dziwne zadanie. Czemu Jack czuł że źle się skończy? Murzyn zapakował się do wozu i wpisał na GPS'ie odpowiedni adres. Staten Island, Limbra 22 magazyn 441 przez 2. Ruszył, co dziwne - niezbyt szybko.
-Jack Jonhson, dla ziomków Double J. - Zwrócił się podczas drogi do Josepha.
-Strzelam że też nie masz pierdolonego pojęcia co za jebany eksperyment wieziemy?
Offline
Spojrzał na Jacka jak na kosmite, kosmite z niezłą gadaną. -Jo-jospeh ale mów mi Jo. Podrapał się po podbródku -Ekper-eskp...do huja. Nie wiem, je-jestem nowy w biznesie, jeśli w-wiesz o czym mówię. Wskazał na laskę w czerwonym -Niezła c-co. K-kiedyś bym się w-stydził nawet o niej po-pomyśleć, a teraz...robię się głodny.
Offline
Obserwator
-Doskonale wiem o co Ci biega, ziom. Też jestem 'nowy', zajebiście trudno jeszcze niektóre rzeczy ogarnąć ale chuj.
Murzyn zawiesił na chwile wzrok na panience i wyszczerzył się. Dodał więcej gazu, to nie może być daleko.... Prawda?
-Może być. Całe kurewskie szczęście że 'jadłem' przed robotą. Ej swoją drogą... Masz broń? Jack nie rozstawał się z klamką od kiedy został wampirem. Chuj wie czy się przyda, ale zawsze lepiej mieć pod ręką coś czym można rozjebać łeb jakby-co. Nawet teraz pod fotelem kierowcy trzymał swoje zakamuflowane Uzi.
Offline
U-unikam przemocy. Fi-filozofia wschodu i cały ten crap. Wa-lka bez walki koleś. Jo odwrócił głowę i wyjrzał przez okno. To co za nim widział było całkowitym zaprzeczeniem brooklynu. Ładne domki, czasem wille ogrodzone wysokim płotem, ostrzyżone trawniki, niezdemolowane sklepy. -U mnie na dz-dzielni ka-każdy ma gnata, ale teraz wiesz "zero tolerancji" Julianiego. Wo-wolałem siedzieć w cieniu. T-teraz muszę się w nim u-ukrywać. Josepha chyba zaskoczyły własne, głośne przemyślenia bo wybuchł śmiechem aby je zamaskować. Cóż, w tym postanowieniu wspomagała go też debilowata aparycja i cholernie żółty ortalion jaki miał na sobie.
Offline
Obserwator
Murzyn parsknął śmiechem, widocznie był przekonany że to był jakiegoś rodzaju żart którego nie rozumiał. No ale trzeba zgrywać kumatego i się śmiać że niby kmini.
-Jak tam chcesz, ziom. Ale jakbyś potrzebował klamki, to mam kilka spluw z odzysku. I nawet działają. W sumie to nie był pewien czy działają, jakoś nie sprawdzał. No po co o tym wspominać? -A kurwa ten... Wracając do tych jebanych paczek. Widziałem co jest w środku. Jakieś kurwa... Mięso? Masa? Cielsko? Chuj wie co. Na pewno nie są to żadne zwłoki.... Mówiłem że to się ruszało? Powiedział to naprawdę spokojnie i spojrzał na Jo, chciał wychwycić jego reakcje. Liczył na to że pewnie będzie wyrażać coś w stylu "Co kurwa?!"
Offline
Joseph odwrócił się ponownie w stronę kierowcy. - W-widziałem wiele pojebanych rzeczy. A-ale najśmieszniejsze jest to, że od ma-małego miałem przeczucie, że z tym ś-światem jest coś nie tak. Prawdziwy świat, tak to nazwał pe-pewien blondas. .
Chłopak zamilkł na chwilę, ponownie odwracając głowę. - W-wiesz może co mówi talmud? Potarł czoło palcem wskazującym, jakby usprawniając pamięć - Gdyby oko mogło dostrzec de-demony jakie zaludniają w-wszechświat, wszelkie ży-życie byłoby niemożliwe. Westchnął - W sumie też jesteśmy te-tera takimi de-demonami czy coś. A-ale mimo to nie wiem cz-czym jest ta mielonka czy mięso, o którym mówisz. Mam tylko na-nadzieje, że nie wpierdoli nas to w ja-jakiąś hekatombę człowieku. Jo rzeczywiście zrobił teraz minę a'la matka teresa przed wejściem do kalkuckiego slamsu.
Offline
Joseph Jablonsky
Jack Johnson
Doki - Staten Island
Theme.
Zajechali na doki. Magazyn 441/2 został oświetlony przez księżyc. Tam był ich cel. Ledwo otwarte wejście od strony oceanu puszczało światło od środka na zewnątrz.
Offline