Zapraszamy do cieni Świata Mroku.
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
- Telefonu nie masz? - uniósł brew. - Dobra... masz tu trochę kasy. - wyciągnął kilkadziesiąt dolarów, które po podliczeniu dawały około sto dolców.
- Odprowadzę cię. Ruszajcie beze mnie. - odezwała się kobieta. Reszta kiwnęła głową i opuścili teren zakładu. - Wszystko w porządku?
Offline
Joseph nie miał wcześniej dziewczyny. Te z ogólniaka (którego nie skończył) go omijały szerokim łukiem - bo dziwadło i nerd. Te które, żyły na Brooklinie w większości albo miały już swych gachów, albo robiły w najstarszym zawodzie. Czasami, spotykał ładną panią podczas dostarczania żarcia, ale nic nie mówił.
Spojrzał na kobietę, była taka smukła, czarne spodnie ciasno przylegały do jej pośladków, a skórzana rozsunięta do połowy kurtka wypychała na zewnątrz jędrny biust.
Józek przez chwile zapomniał o niebezpieczeństwie, trupach, flakach, kudłaczu z wielkimi dłońmi, a nawet o Bruce Lee. Trwało to chwilkę, gdy się zorientował iż kobieta także patrzy na niego, przełknął ślinę, zaczerwienił się na gębie, a rumieniec rozlał mu się także na łysą głowę. Spanikował, jego wzrok wylądował na chodniku. Bał się chyba bardziej niż przy konfrontacji z mordercą. I choć nie był to strach "fizyczny", to w sekundzie zaschło mu w gardle.
T-aa re-rewelka -chciał zabrzmieć profesjonalnie a zapiszczał jak pedałek z Queensu. Jak, ma-masz na im... nie dokończył, jeszcze bardziej zalewając się rumieńcem.
Ostatnio edytowany przez Eru (2010-08-18 22:11:14)
Offline
Kiwnął głową zachęcony przez delikatny głos. Wiatr, poruszył liśćmi w koronach drzew wokół posesji dla obłąkanych. Trup wiszący na jelitach głucho łupnął o pień, ptaki zaskrzeczały, cykady zaśpiewały, księżyc majestatycznie sunął po niebie. Joseph przypomniał sobie maksymy buddyjskie i konfucjańskie o pokusach cielesnych, ale wspomniał także na filozofie tao oraz wierzenia hinduskie. "Będzie co ma być, przecież ona nawet nie się nie zainteresuje takim homeboyem jak ja. " Pomyślał po raz wtóry spoglądając na kobietę.
Offline
Joseph najlepiej jak mógł, wytłumaczył jej dziwny splot wydarzeń począwszy od wczorajszego ranka. Choć sam nie wiedział czemu, poczuł nagły przypływ zaufania, rozluźnił się...może za bardzo? Gdy skończył mówić szedł obok niej milcząc i nonszalancko wymachując latarką. Wzrok miał skierowany przed siebie.
Offline
Widząc iż Trish nie zrozumiała do końca jego opowieści, powtórzył wszystko powoli i dokładnie. Oczywiście opowiedział też o przesyłce, o braku pracy i tak dalej. Gdy skończył, zapytał - Te-ten czu-czubek. Za-zabił, dwóch ludzi, szy-szybciej niż byłem w stanie po-powiedzieś A-a-a-al-alabama, co t-to mo-może znaczyć?
Ostatnio edytowany przez Eru (2010-08-18 23:22:44)
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
- Nie martw się. Zapomnij najlepiej o tym... a raczej... ech. Jak przyjdzie, to po prostu nas zawołaj. Zajmiemy się nim. Nie przejmuj się.
Offline
Przeszli już spory kawałek. Jo nie pamiętał nawet kiedy tak się nachodził (bo zwykle biegał). Szli i rozmawiali, o ile bełkot Jonathana można nazwać rozmową. Dopiero po jakimś czasie zdał sobie sprawę iż dziewczyna nie wzięła motocykla, może go nie miała i jeździła z jednym z chłopaków?
Księżyc był już dość wysoko, miasto rozbrzmiewało dźwiękami nocy, od Manhattanu biła łuna, Brooklyn zasypiał. T-t-tam Joseph pokazał w kierunku swojej części dzielnicy. Od Jerry St. dzieliło ich jeszcze kilkanaście minut drogi. Chłopak cieszył się z tego, chciał jak-najdłużej przebywać z Trish. Czuć zapach jej długich, czarnych kręconych włosów, podziwiać blask w jej nienaturalnie bursztynowych oczach.
-Cz-czy zawsze ra-ratujecie gnojków z brooklynu? zebrał się na odwagę i zapytał. Je-jesteście jakimiś su-su-superbohaterami, ja-jak Punisher? Nie chciał wyjść na idiotę (choć to było trudne) dlatego nie wspomniał Trish o swych planach, na zostanie nocnym mścicielem NY.
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
Pokręciła głową. Szła spokojnie rozglądając się.
- Nie... po prostu byliśmy w pobliżu, a tamten koleś był naszym wrogiem, więc przeszkodziliśmy mu w zabawie.
Offline
Wojny gangów? Mafijne porachunki? Jo nie chciał wiedzieć... W głowie zatliła mu się jednak pewna wątpliwość - " Jakim cudem, zabawą można nazwać rzucanie ludzkimi bebechami. Nieźle powalone. " Joseph widział kilka strzelanin, ofiar "wypadków", ale nigdy czegoś takiego. Wzdrygnął się na samą myśl, a zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. "Cóż, miałem farta. Inaczej pewnie jutro zebraliby mnie do kilkunastu worków ciała" Myśl ta wydała mu się zabawna, na tyle że pierwszy raz od kilku tygodni uśmiechnął się w pełni obnażając garnitur perliście-białych zębów.
Odwrócił głowę w kierunku twarzy kobiety - Dz-dziękuje Trish. Ich oczy spotkały się...
Offline
Joseph Jablonsky
Blok na Jerriego - Brooklyn
Już znaleźli się na ulicy, o której mówił Joseph. Trish uśmiechnęła się do niego.
- Musisz na siebie uważać. Ten świat nie zna litości. Osoby, które nie są na niego przygotowane... zjada w całości.
Offline