Zapraszamy do cieni Świata Mroku.
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
Theme.
Joseph przeszedł się po wielkim ogrodzie zakładów, aż zobaczył, że ktoś stoi przy jednym z drzew. Zbliżając się zauważył, że osoba jest powieszona własnymi jelitami. Miała je wyprute z żołądka, a oczy wyrwane. Dwie wielkie dziury w czaszce.
Scena była zbyt dużym przeżyciem dla Josepha. Zrzygał się od razu na chodnik koło drzewa.
Offline
"Co jest do huja" Świat zawirował mu przed oczami. Upadł na kolana. " Jezu, Buddo, Matko Boska" Ponownie puścił pawia a drżącą ręką otarł twarz.
"Jo jak nic to jakieś pierdolone porachunki gangsterów i ktoś chce mnie wrobić" - przebiła się przez inne myśli ta najbardziej mrożąca krew w żyłach. Joseph wstał szybko i sięgnął po swą latarkę, jednocześnie odwracając głowę od zmasakrowanego truchła. Musiał wiać, czuł to...
Rozejrzał się wokół nie zapalając latarki, zerkał to na budynek to na drogę, która przyszedł, chciał jak najszybciej znaleźć osłonę. -Żywopłot, krzak, klomb z kwiatami, kontener na śmieci cokolwiek...
- oł szit man, oł szit man, oł szit man Szeptał dodając sobie otuchy.
Ostatnio edytowany przez Eru (2010-08-18 18:03:27)
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
- Zabiłeś ich. - usłyszał znajomy głos. Jak chciał się odwrócić, to koło niego przeleciało ciało, a raczej pół ciała strażnika, który czytał gazetę. Już nic nie przeczyta, ani nie posiedzi sobie. Nie miał oczu, ani nóg. Z przerażeniem Joseph się odwrócił i zobaczył właśnie tego brudnego faceta w płaszczu. Jego ręce i twarz były całe we krwi.
Offline
Ku-Ku-Kurwa! Krzyknął. Pociemniało mu przed oczami.
"Ja pierdole co to ma być? Nie chce zginąć jak zarzynane prosie" Pomyślał zaciskając rękę na latarce. Musiał wsiąść się w garść o ile to możliwe w takiej sytuacji.
"Zaraz zaszczam dresy " Myślał starając się opanować drżenie nóg. Mimowolnie wycelował cały czas wyłączoną latarkę w stronę zakrwawionego menta.
-N-n-n-nie-e zbliżaj się hu-hu-huju, O-o-ostrzegam.
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
Śmiał się głośno. Aż nagle przestał. Zaczął się rozglądać.
- Przeklęci odrzuceni! Ja się teraz bawię! Odpierdolcie się! - wydawało się, że to może być świetna okazja, aby Joseph uciekł. Tylko czy odważyłby się to zrobić koło człowieka, który chyba własnymi rękami zamordował dwóch mężczyzn?
Offline
Odepchnął pragnienie ucieczki, przypominając sobie wydarzenie na swoim dachu. Zrozumiał, że mimo iż jest szybki jak na mieszkańca bronxu, człowiek który stoi przed nim jest na poziomie olimpijskim. Stał jeszcze chwilę, krótką jak mgnienie oka ale decydującą o dalszym rozwoju sytuacji. Zmarszczył brwi powoli wypuszczając powietrze.
Stanął w szerokim rozkroku starając się przygotować, na wszystko. Może ten świr ma ukrytą broń, może jest cholernym cyborgiem. Niedorzeczne. Niedorzeczne jak latające fragmenty strażnika.
Joseph starał się oczyścić umysł z wątpliwości, starał się narysować w myślach szachownice, na której rozegra się ta partia. Miał całkiem niezłe przygotowanie - przynajmniej tak uważał. Mimo wszystko był dość odporny psychicznie, a lata treningów i medytacji sprawiły, że na ringu czy macie zachowywał się jak maszyna.
Były dwa problemy, to nie był ring czy mata, a jego przeciwnik nie był małym meksykańcem z innej dzielnicy.
Światło latarki błysneło, Joseph nie poruszył się zaciskając zęby i nabierając -kto wie, może po raz ostatni - powietrza do płuc.
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
Joseph zaczął się rozglądać. Zza rogu wyszło kilka wilków. Z trzy. Nie. Z cztery. Jeden większy, o wiele większy.
Dziwny osobnik zrobił krok do tyłu i tylko zaczął warczeć, jak jakieś zwierze. Jednak po chwili nawiał w stronę bramy. Józek widział, jak mężczyzna szybko przemienia się w wilka w czasie biegu.
- Nic ci nie jest młody? - usłyszał z tyłu. Wilki gadają? Nie. Za nim stało czterech ludzi w skórzanych ubraniach.
Offline
Pot spływał mu po twarzy zacienionej kapturem, krew transportowała do komórek tysiące litrów adrenaliny. Myśl o tym iż jego przeciwnik się wycofał długo wędrowała do świadomości. Chyba to zbyt wiele wrażeń jak na kilka minut, Jo stracił panowanie...
J-ja-ja p-pi-pierdole Nie wiedział, czy to sen, czy zwidy, może ktoś wrzucił haluny do ujęcia wody. Nie ważne, Joseph działał teraz jak w transie. Skinął czwórce bikerów jak mu się wydawało, pokazując, że jest OK. Ale, było zajebiście daleko od ok. Rozejrzał się jeszcze szukając tych psów, czy tam wilków.
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
- Dziwne... śmierdzi jak czaromiot, a nim chyba nie jest. - powiedziała kobieta z grupy.
- Chyba ktoś go zaznaczył. Te młody... kogo dzisiaj... dziwnego spotkałeś?
Offline
Choc Joseph nie był mistrzem retoryki i znawcą zachowań socjalnych to jednak posiadał w sobie cos co można nazwać wrodzoną empatią. I choć nigdy jej nie rozwijał to w tej chwili wydawało mu się iż nie czuje zagrożenia od "bikerów". No może zaciekawienie, podobne do tego jakie okazują psy obwąchujące tyłki ludziom. Być może się mylił.
Nadal pozostając w lekkiej traumie, do tego słysząc kobiecy głos ledwo wybełkotał na jednym wydechu - [i] Starego menela, pana Toshizou, i, i o tego, o. [i] -Kiwnął głową w kierunku, w którym czmychnął wieloręki. Kończąc mówić, chyba za bardzo gestykulował bo latarka -cały czas włączona- oświetliła na chwilę twarze postaci w skórze.
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
- Stary menel? - zapytała kobieta. Zdziwiła się. - Zaczyna się? - zapytała kolegów.
- Miejmy nadzieję, że to tylko ostrzeżenie... hej... co ci menel powiedział?
Offline
Ummmm...Ughhh.. Józek zdjął kaptur i podrapał się po łowie. Te-te-ten ko-ko-koleś...Za-zaraz...Hmm...to było, stań na nogach, Teraz twoja kolej, szu-szu-szukaj dro-ogi. Odetchnął z ulga zadowolony, że tak wiele zapamiętał. Co więcej zebrało mu się na odważne zwierzenia - Joseph Ja-ja-jablonsky jestem. Dzie-dzięki za po-po-pomoc .
Ostatnio edytowany przez Eru (2010-08-18 21:04:14)
Offline
Joseph Jablonsky
Zakład Psychiatryczny na Bakerstreet - Brooklyn
- Tylko przepowiednia. - odezwała się do kolegi, który rozmawiał z Josephem.
- Mhm... słuchaj... ten koleś będzie chciał cię pewno dopaść. Wiem, że to będzie...
- Czekaj kurwa... chyba ocipiałeś. - odezwał się inny. - Trzymajmy się swoich. Na chuj się interesujemy problemami ludzi?
- Bo powinniśmy... będziesz stał w szeregu, czy ci się to kurwa podoba czy nie! - odezwał się przywódca z krzykiem. - Słuchaj młody... tu masz telefon do mnie. Zadzwoń jak znowu go zobaczysz. Może zdołamy cię uratować, zanim znowu się z tobą zabawi. - podał numer telefonu na karce.
Offline
Joseph patrzył na nich, a wyraz jego twarzy wyrażał. -"Kim jesteście?" Gdyby był nieco bardziej towarzyski zaprosiłby ich do siebie na piwo, może nawet pokazałby im dach. Miał też sporą kolekcję "Black Belt Magazine"...Co za głupoty, przecież to twardzi kolesie i...niezła laska, nie będą oglądać gazetek o Chucku Norrisie. "Damn" Pomyślał Jo.
- Mo-możecie mnie podrzucić na Jerry St. ? N-nie mam te-te-telefonu i te-te-ten ko-koleś. Co t-to kurwa by-było?
Offline